Logo żłobka utulisie
Wypróbuj LiveKid

Udostępnij stronę:

Skopiuj link
Bezpłatne materiały dydaktyczne dla Ciebie i Twoich nauczycieli
Pobierz materiały

LiveKid nie sprawia, że się rozdwajam, ale wszystko jest łatwiejsze - przyznaje Ada Stąpor ze żłobka Utulisie

Jest na krakowskim Bieżanowie takie miejsce, gdzie maluchy mogą czuć się, jak w domu, gdzie ciocie spędzają z nimi mnóstwo czasu na dywanie, podążając za ich potrzebami. Domowy Żłobek Utulisie to dwie kameralne placówki, w których głównymi wartościami są bliskość i poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego powstały Utulisie i jak LiveKid pomaga mamie trójki dzieci w prowadzeniu dwóch żłobków, opowiada założycielka i dyrektorka, Ada Stąpor.

„Miałam marzenie, żeby zrobić to po swojemu”

Odkąd zobaczyłam, jak wygląda praca w żłobku, miałam marzenie, żeby zrobić to po swojemu. Ale nie wiedziałam, jak to ugryźć, nie miałam pieniędzy ani lokalu... Motorem napędowym okazała się ciąża. W okolicy nie było wtedy żadnego dobrego żłobka, a ja nie chciałam posyłać swojego dziecka do miejsca, które mi nie odpowiada. Całą ciążę poświęciłam na dowiadywanie się, co i jak, i kiedy córka miała 10 miesięcy otworzyłam swój żłobek. Właśnie mija 5 lat od tego czasu. 

Zapotrzebowanie było ogromne. Miałam listę rezerwową na 40 dzieci, a miejsc 14. Telefony się urywały. Zaczęłam myśleć o drugiej placówce, ale nie nastawiałam się, bo kiedy szukałam miejsca na pierwszą, trwało to bardzo długo, a i tak nie udało mi się znaleźć lokalu do wynajęcia. W końcu musiałam kupić. Ale trochę z ciekawości stwierdziłam, że sprawdzę, czy jest coś dostępnego w okolicy. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy w wynikach wyszukiwania, jako drugi wynik na pierwszej stronie pojawiło się: „lokal przystosowany pod żłobek”. Wystarczyło pomalować, wstawić parę mebli, wyposażyć i tyle. Więc nie była to jakaś wielka inwestycja. Uznałam, że to fajna możliwość rozwoju i tak, po 2 latach otworzyłam drugą placówkę.

„Przecież się nie rozdwoję…” – i tu wkracza LiveKid

Właśnie z myślą o drugim żłobku postanowiłam wypróbować LiveKid. Wcześniej się wzbraniałam, bo wydawało mi się, że tego nie potrzebuję. Ale, kiedy już zdecydowałam się na drugą lokalizacją, zaczęłam się zastanawiać, jak ja to ogarnę, żeby było na takim poziomie, jak chcę. Przecież się nie rozdwoję! I tutaj świetnie sprawdziła się aplikacja! Bo w jednym miejscu miałam wgląd do wszystkich wiadomości, zdjęć, ogłoszeń. To nie sprawia, że się rozdwajam, ale do wszystkiego mam łatwiejszy dostęp.

Opiekunki na początku miały obiekcje

Największe obiekcje miały opiekunki. Kiedy zobaczyły, że w aplikacji jest jakieś zaznaczanie snu, jedzenia, kupek, spacerów… to były wręcz oburzone. Gdzie one niby miały znaleźć czas, żeby zaznaczać rodzicom rzeczy, które i tak się mówi? Troszkę mnie to „przygasiło”, ale i tak powiedziałam: „Dobra, spróbujmy!”. Po dwóch tygodniach okazało się, że jednak jest to fajne, wygodne i rozwiązuje wiele naszych problemów

Wszystkie obiekcje zniknęły i opiekunki jednogłośnie przytaknęły: „Wchodzimy w to”. Podstawowe funkcje aplikacji są bardzo proste i intuicyjne. Tak naprawdę nie potrzebowałyśmy nawet żadnego specjalnego wdrożenia, bo same sobie ze wszystkim poradziłyśmy.

LiveKid wszedł za mocno

Na początku, zanim się przestawiłyśmy, zdarzały nam się śmieszne historie. Np. zaznaczałyśmy, że dziecko zasnęło, ale zapomniałyśmy kliknąć, że się obudziło. Potem mama przychodzi po popołudniu i wita nas słowami: „Ojej, ale Adaś jeszcze śpi”? A my zdziwione! Bo oczywiście już dawno się obudził i harcuje po sali. 

Ale już po paru miesiącach było to zupełnie naturalne. Ja wręcz śmiałam się, że LiveKid wszedł mi za mocno, bo kiedy wieczorem usypiałam swoje własne dzieci, odruchowo zaczynałam szukać telefonu, żeby kliknąć start.

Przełom w rekrutacji 

Dla mnie zawsze największą bolączką była rekrutacja. Miałam kłopot z tym, w jaki sposób zbierać dane do umów. Nie chciałam, żeby rodzice pisali w mailach, bo to średnio bezpieczne. Część osób dała się namówić na pliki szyfrowane, ale byli i tacy, którzy wpisywali dane w treści maila albo, co gorsza, wysyłali mi zdjęcie lub skan formularza wypełnionego ręcznie. Dla mnie to była dodatkowa robota, bo musiałam wszystko przepisać do umowy. Strasznie mnie to frustrowało, że na takie głupie rzeczy tracę mnóstwo nerwów i czasu, który mogłabym poświęcić na rozmowy z rodzicami.

Ale wtedy się okazało, że w LiveKid są formularze rekrutacyjne! Wystarczyło wgrać plik z umową i wysłać rodzicom link. Oni uzupełniają dane i formularz automatycznie wgrywa do dokumentu. Byłam tym oczarowana! Wydawało mi się to wręcz zbyt piękne żeby było prawdziwe. To był chyba największy przełom! Zrekrutowałam w ten sposób już koło setki dzieci i zaoszczędziłam dzięki temu niezliczoną ilość godzin. To jest jedna z najbardziej przydatnych funkcji. Nie mogę zrozumieć, jak można z tego nie korzystać! 

Łatwo, łatwiej, LiveKid! 

Chyba największym naszym problemem, który rozwiązał LiveKid była kwestia zdjęć. Nie chciałam ich wrzucać na Facebooka, więc dodawałyśmy je na Dysk Google. Trzeba było je zgrywać, przegrywać, przesyłać linki… Dzięki galerii w aplikacji, przesyłanie zdjęć jest dla nas dużo prostsze i zajmuje mniej czasu. A rodzice są zadowoleni, że dostają zdjęcia 2 razy w tygodniu zamiast 2 razy na miesiąc. 

Świetnie sprawdza się też komunikacja przez aplikację. Fajne jest to, że rodzic nie musi się zastanawiać, na który telefon pisać. Podobnie w drugą stronę – jak ciocie czegoś potrzebują, nie muszą się namyślać, czy rano dziecko było z mamą czy z tatą. W ogłoszeniach bardzo podoba mi się to, że rodzice mogą dodawać komentarze. Dzięki temu toczy się otwarta dyskusja, a ja nie muszę odpisywać na 5 maili z tym samym pytaniem, bo wszyscy widzą moją odpowiedź.

Kiedy ktoś, kto korzysta z tańszej aplikacji pyta mnie: „A to nie za drogo?”, odpowiadam:  „Absolutnie nie! To jest wartość tego odzyskanego czasu!”

Baner

Udostępnij stronę:

Skopiuj link
KształtyKształty