Wypróbuj LiveKid

Udostępnij stronę:

Skopiuj link
Bezpłatne materiały dydaktyczne dla Ciebie i Twoich nauczycieli
Pobierz materiały

Z miłości do dzieci – rozmowa z Karoliną Bartczak

Założycielka i dyrektorka żłobka Mali Geniusze na krakowskich Bronowicach. Co skłoniło ją do założenia własnej placówki? Z jakimi problemami mierzyła się kiedyś, a co bywa trudne obecnie? Jaki jest jej przepis na dobre zarządzanie? Na te i inne pytania odpowiadamy w rozmowie z Karoliną Bartczak.

Izabela Witek: Zacznijmy od początku. Gdy Mali Geniusze powstają mamy rok…

Karolina Bartczak: Mamy rok 2011, czyli czas, kiedy Ustawa o opiece nad dziećmi do lat trzech miała dopiero zacząć obowiązywać.

Co wtedy skłoniło Panią do założenia żłobka?

Obserwacje. Duża część żłobków była otwierana „na dziko” – czasem na pierwszym czy drugim piętrze w bloku – bez wyjścia ewakuacyjnego czy odpowiednich sal, w których dzieci mogłyby bezpiecznie spędzać czas. Uderzający był też brak dostępu do jakiegokolwiek ogródka w większości z nich.

Szukała Pani alternatywy?

Szukałam miejsca, które pozwoliłoby dzieciom lwią część czasu spędzać poza budynkiem, w ogródku. Prócz tego przyświecała mi taka idea, że skoro mam wykształcenie psychologiczne, to będę wiedziała coś mądrego na temat wychowywania dzieci od strony teoretycznej.

A od strony praktycznej?

Też! Miałam już rocznego syna. Miałam taki plan, że jak urodzę dziecko, to zostanę z nim pierwszy rok, a po tym czasie oddam je pod opiekę. Ostatecznie plan nie wypalił.

Ciężko było oddać swoją pociechę w czyjeś ręce?

Tak, szczególnie po tych obserwacjach, o których mówiłam wcześniej. Był to też powód, dla którego postanowiłam otworzyć własną placówkę i uczynić ją przyjazną dla dzieci.

Synek był więc inspiracją do powstania miejsca, w które Pani sama chciałaby oddać pod opiekę własne dziecko.

Zwłaszcza że syn pierwsze półtora roku był tutaj ze mną, a dopiero później poszedł do przedszkola. Było to więc miejsce elastycznie wyposażane również pod jego potrzeby. Obserwowałam jego rozwój i wiedziałam, czym się interesuje i czym się bawi.

Obecnie placówka funkcjonuje już dobrych kilka lat. Przyświeca jej jakaś szczególna metoda?

To jedno z najczęstszych pytań rodziców! Głośno jest teraz chociażby o metodzie Montessori, więc często o nią pytają. Ale ja otwierając żłobek chciałam po prostu, by tutaj było jak w domu. Tak jak mamy oddają dzieci pod opiekę babci czy cioci. Te dzieci nie są wtedy obarczone żadną metodą wychowawczą. Ważne jest to, by czuły się dobrze i były bezpieczne. Uważam, że jeśli pozwolimy dzieciom na swobodne spędzanie czasu, to nabędą mnóstwo przydatnych umiejętności, które potem pomogą im odnaleźć się w świecie.

Jako osoba, która zdecydowała się na założenie własnego żłobka, ma Pani doświadczenie w tym względzie. Jak to wyglądało od strony technicznej?

Na pewno było trudniej. Ja sugerowałam się już nową ustawą, mającą wejść w życie, podczas gdy inni właściciele żłobków nie mieli o niej pojęcia – ponieważ ich nie dotyczyła. Ciężej było więc zasięgnąć rad, wszystko było mniej zrozumiałe, choć oczywiście – do zrobienia.

Teraz jest łatwiej?

Teraz jest o tyle dobrze, że kiedy się dzwoni do Urzędu Miasta, to można uzyskać szereg porad, wręcz zostać „poprowadzonym za rękę”. Jest też cała masa stron internetowych zawierających informacje na temat zakładania własnego żłobka czy klubu malucha. Ja takich stron niestety nie miałam, a urzędnicy wtedy nie chcieli brać odpowiedzialności za udzielane odpowiedzi, ponieważ sami jeszcze nie byli do końca pewni, jak ta ustawa będzie wyglądała. 

Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że każdy rodzic ma inne podejście i inny pogląd na wychowywanie swojego dziecka i przygotować się na to. Dużym problemem obecnie jest dla mnie również kadra pracowników.

Brakuje chętnych?

Chętni są, ale kiedyś po ogłoszeniu o pracy napływało kilkadziesiąt CV, w których można było przebierać. Teraz po pierwsze coraz ciężej o pracowników, którzy mają przysłowiowe dwie ręce i nogi, a także chęć do pracy z dziećmi.

Z drugiej strony niektórych chętnych może ograniczać ustawa.

Ja się cieszę, że są jakieś regulacje! One są potrzebne. Zwłaszcza, że opiekujemy się najmłodszym pokoleniem – to jest ogromna odpowiedzialność. Ale też niektóre z tych zapisów mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Przychodziły do mnie panie, które chciały pracować z dziećmi, ale nie skończyły odpowiednich studiów. I choć widziałam, że starają się o pracę z miłości do dzieci, to musiałam odprawiać ze względu na brak doświadczenia.

Z czym jeszcze trzeba sobie radzić, gdy już się odpowiednią kadrę zgromadzi?

Jest dużo papierologii. Ale tutaj akurat z pomocą przychodzi technologia – chociażby w postaci systemu takiego jak LiveKid.

Pani uczestniczyła zresztą w procesie rozwoju LiveKid’a!

Tak. Ja się zapaliłam do tego pomysłu, gdy jeszcze był w powijakach i bardzo kibicowałam. Wyszłam z założenia, że jeśli będzie to coś, co pozwoli zaoszczędzić nawet kwadrans dziennie, to będzie super. Czas jest na wagę złota.

Jak rodzice zareagowali na wprowadzenie takiego systemu do żłobka?

Było różnie, ale większość rodziców podeszła do nowego systemu entuzjastycznie. Przekonywało ich, że będą na bieżąco wiedzieć co się dzieje – chociażby monitorować sen swojego dziecka.

Komunikacja rzeczywiście uległa polepszeniu?

Pamiętam, jak było bez aplikacji – trzeba było wydzwaniać, pytać czy dziecko będzie obecne. Smsy czasem nie dochodziły, a rodzice się nie odzywali. Był problem z zamówieniami, dzieci miały różne diety. Teraz jest wszystko jasno i przejrzyście. Wiadomo kto, co, po co i dlaczego.

Mamy więc przepis na dobrą placówkę – stworzona z miłości do dzieci, wzbogacona systemem który usprawni działania i…czym się jeszcze kierować w łączeniu tego w dobrze działającą całość?

Tak jak w życiu, tak i w prowadzeniu placówki trzeba po prostu sobie wyznaczyć swój własny tor i się go trzymać. I oczywiście – skupić się na tej miłości do dzieci. Bo jeśli dzieci wyjdą ze żłobka uśmiechnięte i szczęśliwe, to rodzice również będą zadowoleni.

Dziękuję za rozmowę!

Dziękuję również.

KształtyKształty