W LiveKid mam wszystko pod ręką – przyznaje Anna Rudnicka, właścicielka klubów malucha Pluszowe Serce Cioci Ani
Pluszowe Serce Cioci Ani to prywatne kluby dziecięce założone przez Annę Rudnicką i jej męża Piotra. Obecnie prowadzą oni dwie placówki – w Gryfinie (14 dzieci) i Chojnie (11 dzieci) i są na etapie otwierania kolejnej w Szczecinie. Ich podejście do opieki nad dziećmi opiera się na planie daltońskim i pedagogice bliskości. Opowiedzieli nam, jak łączą życie rodzinne z pracą, dlaczego ważne jest, aby również mężczyźni zajmowali się dziećmi i jak dzięki LiveKid usprawnili w swoich placówkach komunikację z rodzicami.
Spis treści:
- Prawie zawsze razem…
- …ale czasem osobno
- Pluszowe serce
- Plan daltoński i pedagogika bliskości
- Spokój mamy to spokój malucha
- Świetne rozwiązanie dla klubu malucha
- Wszystko pod ręką w LiveKid
- Lepiej klikać niż stać w szatni
- Wujek w żłobku
Prawie zawsze razem…
Anna: Pluszowe Serce to nie tylko placówka – to nasze życie, nasza misja. Zanim powstał pierwszy klub malucha, pisałam bloga, mieliśmy też kanał na YouTube. Chcemy po prostu pomagać rodzicom.
Piotr: Najważniejsza jest dla nas nasza relacja i to na niej budujemy kolejne elementy naszego życia. Jakiekolwiek wyjazdy, remonty – we wszystkim jesteśmy razem. Kiedy żona zaszła w ciążę, razem odstawiliśmy używki, a rok wcześniej przeszliśmy na wegetarianizm.
Wcześniej pracowałem w zupełnie innej branży. Kiedy sytuacja u mnie w firmie zaczęła się robić niepewna, żona zaproponowała mi, żebyśmy zaczęli pracować razem. Nie zastanawiałem się długo. Wiem, że czasem ludzie, zwłaszcza mężczyźni, oceniają mnie czasem jako pantoflarza, ale ja lubię łamać ten stereotyp. Moja żona jest moim przyjacielem i wspieram ją we wszystkim.
…ale czasem osobno
Anna: Rok temu do naszej „paczki” dołączył synek. Choć sami prowadzimy miejsca opieki, nie oddajemy go do żłobka, bo ciągle jesteśmy w rozjazdach pomiędzy placówkami. Po prostu często wozimy go ze sobą, ale mamy też wokół siebie członków rodziny, którzy chętnie pomagają.
Nie mam problemu, żeby zostawić swoje dziecko pod opieką innych osób, synek jest przyzwyczajony od małego, że mama czasem wychodzi. Nie znaczy to, że mamy słabszą więź, on po prostu wie, że kiedy nie ma mnie w pobliżu, nie oznacza to niczego złego.
Myślę, że nauczenie maluszka tej umiejętności rozstania jest bardzo ważne. Często obserwuję, że problemy z adaptacją dziecka do placówki wynikają właśnie z nastawienia i przyzwyczajenia mamy do przebywania z maluchem non stop.
Pluszowe serce
Anna: Na otwarcie własnego klubu dziecięcego zdecydowałam się właśnie za namową męża. Opieka nad dziećmi nigdy nie była moją pracą, była moją pasją, moim hobby. Dlatego kiedy z powodu pandemii upadł żłobek, w którym pracowałam w Szczecinie, a kolejna placówka, do której trafiłam, nie do końca mi odpowiadała, mąaż przekonał mnie, żeby „iść na swoje”. Wróciliśmy więc do mojego rodzinnego Gryfina i tu otworzyliśmy pierwszy klub dziecięcy. Nawet nazwę Pluszowe Serce Cioci Ani wymyślił mój mąż.
Piotr: Pierwszy lokal, w którym zaczynaliśmy, był stworzony na czternastkę dzieci. Na samym początku robiliśmy wszystko sami – począwszy od remontu aż po pracę już z dzieciakami. Na drugą placówkę zdecydowaliśmy się, kiedy mieliśmy dwa razy tyle osób zapisanych na liście rezerwowej. W tej chwili planujemy otwarcie trzeciej placówki – w Szczecinie.
Plan daltoński i pedagogika bliskości
Anna: W Pluszowym Sercu pracujemy według planu daltońskiego i pedagogiki bliskości. Metody i sposób pracy, który wprowadzam w swoich placówkach to efekt 16 lat w zawodzie i 3 lata doświadczenia jako właściciel. Jestem przekonana, że to najlepsze podejście i zarażam tym podejściem swoją kadrę. Dbam też o odpowiednie przygotowanie personelu do pracy z dziećmi. Nasze opiekunki nie tylko kończą kurs, ale też odbywają u nas praktyki.
Zaczynałam jako pedagog przedszkolny, ale to w żłobku odnalazłam swoje prawdziwe powołanie. W maluchach urzeka mnie to, że są bardzo „wdzięczne” i przede wszystkim szczere. To właśnie wykształcenie pedagogiczne daje mi inne spojrzenie na pracę nawet z takimi małymi dziećmi.
Spokój mamy to spokój malucha
Anna: Fundamentem naszej pracy jest zbudowanie zaufania w relacji z dzieckiem i rodzicem. Proces adaptacji traktujemy bardzo poważnie, bo wiemy, że spokój mamy to spokój malucha. Dlatego zawsze osobiście rozmawiam z rodzicami, jestem z nimi w stałym kontakcie.
Nasze podejście łączy czułość z konsekwencją, dzięki czemu dzieci czują się bezpiecznie, a rodzice mają pewność, że ich maluchy są w dobrych rękach. Proces adaptacji bardzo ułatwia nam też aplikacja. Możemy przez nią szybko i na bieżąco wysłać mamie zdjęcia, co z reguły działa bardzo uspokajająco.
Nigdy nie zabraniam opiekunkom przytulania dzieci - wręcz przeciwnie, zachęcam je do tego. Jednocześnie uczę je asertywności, by umiały „odciąć pępowinę”, gdy dziecko jest już gotowe na bardziej samodzielne funkcjonowanie w grupie.
Świetne rozwiązanie dla klubu malucha
Anna: LiveKid poznałam jeszcze w mojej poprzedniej pracy w Szczecinie. Od razu uznałam, że to świetne rozwiązanie. Wystarczy kilka kliknięć, by przekazać rodzicom najważniejsze informacje. Nie trzeba stać w szatni i opowiadać, co się działo, a jednocześnie rodzice otrzymują potrzebne im wiadomości. To ważne, bo rodzic chce wiedzieć, co u dziecka, ale opiekun często nie ma czasu na długie rozmowy - w końcu w sali czekają inne dzieci.
Kiedy otwierałam własne placówki, od razu sięgnęłam po aplikację. Sprawdziłam też inne dostępne na rynku, ale LiveKid wypadł najlepiej. Później otrzymywałam telefony od przedstawicieli innych aplikacji, którzy chcieli mnie przekonać do zmiany, ale nie widziałam sensu w zmienianiu czegoś, co dobrze działa. Poza tym mam świetny kontakt z panią Agnieszką, naszym opiekunem z LiveKid, i byłoby mi żal rezygnować z tak dobrej współpracy.
Wszystko pod ręką w LiveKid
Anna: W LiveKid najbardziej cenimy funkcje związane z drzemkami i posiłkami. O te informacje rodzice bardzo często pytają, więc możliwość łatwego ich przekazywania jest nieoceniona.
Ogromną zaletą jest też system powiadomień. To nie jest zwykły czat – mogę wysyłać wiadomości i odpowiadać rodzicom bez korzystania z Messengera czy SMS-ów. Opiekunki mogą po prostu kliknąć odpowiednią opcję, a rodzic dostaje powiadomienie o potrzebie uzupełnienia pieluch czy chusteczek. To o wiele wygodniejsze niż proszenie rodziców osobiście.
Dla mnie jako właściciela najważniejsze jest to, że mogę zarządzać wszystkimi placówkami z jednego miejsca. Nie muszę szukać informacji w telefonach czy notatkach – wszystko mam pod ręką w LiveKid.
Świetna jest też funkcja rozliczeń. Wszystko jest dokładnie wyszczególnione, więc rodzic wie, za co płaci. W naszym przypadku mamy podzielone płatności - czas rozliczamy z góry, a godziny i posiłki z dołu. I LiveKid świetnie sobie z tym radzi.
Lepiej klikać niż stać w szatni
Anna: Rodzice są zazwyczaj pozytywnie zaskoczeni aplikacją. Jak sami przyznają, lepiej klikać w aplikacji niż wystawać w szatni i słuchać długiego sprawozdania z całego dnia. Doceniają dokładność informacji, których dzieci nie są w stanie zapamiętać, jak np. ilość zjedzonego posiłku.
Komunikację z rodzicami wzięłam na siebie, żeby odciążyć opiekunki. Chcę, żeby miały wolną głowę i mogły skupić się na opiece nad dziećmi i ich emocjach, zamiast martwić się rodzicami. A proste powiadomienia, które wysyłają rodzicom i tak dają im pełny obraz dnia ich dziecka, bez konieczności długich rozmów przy odbiorze malucha. To oszczędność czasu i większa przejrzystość dla wszystkich stron.
Wujek w żłobku
Anna: Aplikacja to nie jedyny element, którym w Pluszowym Sercu zaskakujemy rodziców. Od początku chcieliśmy przełamać stereotyp, że tylko kobiety mogą pracować z małymi dziećmi. Dlatego kiedy otwieraliśmy placówkę, w pierwszym ogłoszeniu o pracę szukaliśmy „cioci i wujka”. Co prawda nikt się nie zgłosił, za to przez pierwszy rok jako opiekun pracował mój mąż.
Maluchy go uwielbiały, ciągle było słychać 'Wujek to, Wujek tamto'. To było zachwycające.
Piotr: Uwielbiam burzyć stereotypy. Potrafię np. przebrać 14 dzieci w 15 minut, co często zaskakuje innych rodziców. Mężczyźni mają bardzo zadaniowe podejście do opieki nad dziećmi. Zarażam maluchy entuzjazmem, traktując codzienne czynności jak 'misje'. Dzieciaki tak uwielbiały prowadzoną przez mnie gimnastyka, że przez trzy tygodnie robiliśmy ją codziennie, mimo planowanych innych zajęć.
Anna: Początkowo trudno było nam się mentalnie przebić przez społeczne wyobrażenia. Mieszkamy przy granicy z Niemcami, gdzie w żłobkach i przedszkolach mężczyźni stanowią prawie połowę personelu. To, co tam jest normą, w Polsce wciąż trudno to zaakceptować.
Chcielibyśmy, żeby więcej mężczyzn pracowało w placówkach opiekuńczych. Taka różnorodność w kadrze jest zdrowa i korzystna dla dzieci. Pokazuje im różne wzorce i uczy, że opieka nad dziećmi to zadanie zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn.