Sposób na ogarnięcie papierologii – rozmowa z Emilią Kaczmarek z Klubu Dziecięcego Nasze Gzuby
Klub dziecięcy Nasze Gzuby to nowiutka samorządowa placówka w Szczytnikach Duchownych, niedaleko Gniezna. W nowym, świetnie wyposażonym budynku, ze sporym ogrodem miejsce znajduje trzydzieścioro dzieci z gminy. Prowadząca klub Emilia Kaczmarek opowiedziała nam, jak Nasze Gzuby stały się spełnieniem jej marzeń, dlaczego w Polsce potrzebna jest zmiana mentalna dotyczącą opieki nad małymi dziećmi i dlaczego nie wyobraża sobie swojej pracy bez aplikacji LiveKid.
Spis treści
- Temat rzeka
- Dokumentacja i królicze uszy
- Komu dobrze z oczu patrzy
- Aplikacja w kosztorysie gminy
- Sprawna komunikacja i rozliczenia
- Jak minął dzień
- Potrzeba mentalnej zmiany
- Dream Team
Temat rzeka
Kierownikiem klubu malucha jestem od paru miesięcy. Ale nie pojawiłam się w tym dziecięcym świecie znikąd. Moja historia pracy z dziećmi to temat rzeka. Prawie całe swoje życie zawodowe byłam związana z edukacją. Z wykształcenia jestem nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej, mam za sobą studia z zarządzania oświatą, magistra z animacji czasu wolnego i wychowania fizycznego. Przez 10 lat pracowałam w małej, wiejskiej szkółce, przeszłam przez kilka stopni edukacji. Jedną grupę udało się poprowadzić od 2,5-latków aż do trzeciej klasy.
Byłam bardzo aktywnym, zaangażowanym nauczycielem. Realizowałam mnóstwo inicjatyw, w czasie pandemii organizowałam obchody 190-lecia naszej szkoły.
Z wielkim entuzjazmem realizowałam awans zawodowy, włożyłam w ten proces mnóstwo pracy i serca. W końcu przyszedł moment egzaminu na nauczyciela mianowanego, a potem pierwsza wypłata. Niestety, zeszło wtedy ze mnie całe powietrze. Praca nauczycieli jest bardzo niedoceniana, przede wszystkim pod kątem finansowym. Poczułam się, jakby cała moja pasja i oddanie były nic nie warte. Obraziłam się na oświatę. Potrzebowałam zmiany i spojrzenia na wszystko z dystansu. Rzuciłam pracę w edukacji i przez dwa lata zajmowałam się czymś zupełnie innym - marketingiem i sprzedażą w prywatnej firmie.
Cały czas jednak z tyłu głowy tliło się marzenie, żeby wrócić do pracy z dziećmi, ale już w innej formie, bardziej na swoich zasadach.
Dokumentacja i królicze uszy
Kiedy pojawił się konkurs na kierownika klubu malucha w mojej gminie, pomyślałam: czemu nie? No i udało się! Ludzie, którzy mnie znali, twierdzili, że jestem idealną osobą na to stanowisko. Konkurs wygrałam w grudniu, w styczniu objęłam stanowisko, a na początku lutego otwarliśmy klub. Ekspresowe tempo! Nie będę ukrywać – meble skręcaliśmy na ostatnią chwilę, a jeszcze w sobotę przed otwarciem, wszyscy razem sprzątaliśmy.
Mimo tego, że stanowisko kierownicze kojarzy się ze stosowaniem i „poukładaniem”, a ja jestem ekspresyjna, trochę szalona i „kolorowa”, szybko udało mi się zdobyć zaufanie władz i rodziców dzieci.
Zresztą kierownik żłobka czy klubu malucha nie może być typowym urzędnikiem. Tutaj trzeba się czasem „zniżyć” do poziomu dziecka, powygłupiać, a jak jest okazja to i założyć opaskę z króliczymi uszami. Organizacja zajęć, integracja społeczności, współpraca z rodzicami – w tym czuję di® jak ryba w wodzie. Moim jedynym zmartwieniem była dokumentacja. Wiedziałam, że muszę znaleźć na to sposób.
Komu dobrze z oczu patrzy
Potrzebowałam systemu, który ogarnie mi papierologię w placówce. Byłam przyzwyczajona do takich rozwiązań, bo jako nauczyciel pracowałam na dzienniku elektronicznym i uważam, że to było świetne rozwiązanie. O LiveKid usłyszałam od dyrektorki żłobka w naszej gminie. Jeszcze zanim oficjalnie otworzyliśmy zaczęłam sprawdzać LiveKid w internecie, social mediach.
Nie mogłam się już doczekać, więc sama umówiłam się na spotkanie. Miałam wtedy do wyboru dwóch panów konsultantów. Zastanawiałam się w którego kliknąć, kiedy do ekranu podszedł mój syn i stwierdził: „Mamo, weź tego, dobrze mu z oczu patrzy". To było przeznaczenie! Mateusz sprawnie przeprowadził mnie przez proces i już drugiego dnia funkcjonowania klubu rodzice mogli zgłosić nieobecność poprzez LiveKid. Dziś nie wyobrażam sobie pracy bez tej aplikacji.
Aplikacja w kosztorysie gminy
Od początku wiedziałam, że będę chciała mieć aplikację. Miałam to szczęście, że gmina w czasie pracy nad naszym nowym klubem dużo spraw konsultowała właśnie dyrektorką, która poleciła mi LiveKid. Dzięki temu aplikacja była potraktowana jako niezbędny element i była już wliczona w kosztorys.
Oczywiście padło pytanie czy na pewno potrzebna jest mi ta aplikacja, jednak stwierdziłam, że pełniąc funkcję kierownika, intendentki, sekretarki i opiekunki przyda mi się wsparcie w postaci takiego narzędzia, które nie pozwoli mi popełniać błędów.
Sprawna komunikacja i rozliczenia
Poza tym, że w klubie malucha jestem kierownikiem i opiekunką, prowadzę jeszcze zajęcia w Miejskim Ośrodku Kultury, mam też swojego bloga, na którym recenzuję książki i gry dla dzieci. Przy moim tempie pracy każda zaoszczędzona minuta jest na wagę złota. Dlatego LiveKid jest dla mnie wspaniałym narzędziem. Łatwo dostępny pozwala mi wiele kwestii rozwiązać z pozycji kanapy i telefonu komórkowego.
Przede wszystkim nieocenioną pomocą jest moduł rozliczeń. Nie wyobrażam sobie, że miałabym siedzieć i do każdego rodzica wysyłać osobnego maila o płatności. Dzięki aplikacji rachunki wystawiam w kilka kliknięć i mogę się zająć innymi sprawami. W międzyczasie słyszę dźwięk powiadomienia z telefonu, że kolejne wpłaty trafiają na konto.
Druga sprawa to komunikacja z rodzicami. Nie musimy każdemu rodzicowi opowiadać przy odbiorze, ile dziecko spało i zjadło. To jest u nas już naturalne, że rodzic, odbierając dziecko mówi: “Wiem, wiem, wszystko jest w aplikacji. Dzięki”. Jak ktoś chce porozmawiać to i tak to robimy, ale te podstawowe informacje są już w LiveKid.
Jak minął dzień
Bardzo sobie cenię też galerię zdjęć. Prowadzę też nasze social media, więc ciągle biegam z telefonem i robię zdjęcia. Ale wiadomo, że w Internecie umieszczam je z głową. A w aplikacji mogę wrzucić wszystko, np. każde dziecko wykonujące jakieś ćwiczenie czy biorące udział w jakiejś formie zajęć. Zależy mi na tym, żeby pokazać jakość. Że nie tylko zajmujemy się karmieniem i zmienianiem pieluch, ale naprawdę prowadzimy tu wychowanie i edukację małych dzieci. Chcemy to pokazać rodzicom, a oni są za to wdzięczni, bo mogą po prostu zobaczyć, co się u nas dzieje i jak ich dzieci spędzają dzień.
Potrzeba mentalnej zmiany
Kiedy zaczynaliśmy, liczba dzieci była mniejsza, niż się spodziewałam – mieliśmy 13 maluchów. Początkowo myślałam, że będzie "boom", że rodzice będą się ustawiali w kolejkach. Jednak dopiero po dwóch miesiącach udało nam się zapełnić wszystkie miejsca.
Myślę, że wciąż jest duży problem z mentalnością rodziców, którzy postrzegają żłobek czy klub malucha jako zło konieczne, a nie dostrzegają, ile daje to dzieciom w kontekście rozwoju. Tutaj jest jeszcze wiele do zrobienia, żeby zmienić społeczne postrzeganie opieki instytucjonalnej nad najmłodszymi.
Uwielbiam pracować z maluchami! Kiedy wchodzę do sali i słyszę: "Ciocia, cześć!", widzę uśmiechy od ucha do ucha, to dosłownie rozpływam się w środku. Nawet kiedy jetem zmęczona, wpadam do klubu po zakupach czy innych załatwieniach, kiedy któreś dzieci się do mnie przytula, to daje mi taką energię, że zapominam o wszystkim.
Dream Team
Zespół, z którym współpracuję, to prawdziwy „Dream Team". Kiedyś myślałam, że najcięższą pracę mają nauczycielki przedszkolne. Dziś myślę, że to jednak opiekunki w żłobkach są bardziej niedocenioną grupą. Dziewczyny naprawdę odwalają kawał świetnej roboty, łącząc opiekę, edukację i fizyczny wysiłek. Organizują aktywności edukacyjne, które niczym nie odbiegają od zajęć w przedszkolach. Ich zaangażowanie, cierpliwość i codzienne poświęcenie zasługują na ogromne docenienie.